Na pięciu skrzyżowaniach
Liczniki czasu mają zostać zainstalowane na pięciu skrzyżowaniach, pięciu najbardziej nielubianych przez białostockich kierowców - objętych monitoringiem rejestrującym przejazd na czerwonym świetle.
Pojawią się na dwóch wlotach skrzyżowań: Hetmańska – Popiełuszki (wlot ul. Popiełuszki od tunelu i od ul. Sikorskiego); Popiełuszki – Sikorskiego (wlot ul. Popiełuszki od strony tunelu i wlot ul. Sikorskiego); Sikorskiego – al. Jana Pawła II (wlot al. Jana Pawła II od Warszawy i wlot al. Konstytucji 3 Maja); Antoniuk Fabryczny - Gajowa (oba wloty ul. Antoniuk Fabryczny) oraz Piastowska - Branickiego (wlot ul. Miłosza i wlot ul. Branickiego w stronę centrum).
Jak je skomunikować?
W tej chwili na wspomnianych skrzyżowaniach działają sygnalizacje świetlne dostosowujące się do natężenia ruchu. Obsługują je sterowniki podłączone do Centrum Zarządzania Ruchem. Teraz wyzwaniem będzie zaprojektowanie sposobu komunikacji między sekundnikiem a sterownikiem.
Miasto podkreśla, że montaż sekundników nie może pogorszyć warunków przejezdności, prowadzić do zastosowania programów stałoczasowych w sygnalizacjach ani w jakikolwiek sposób zmienić program działania świateł. Nieakceptowalne jest rozwiązanie, w którym wyświetlany na liczniku czas do zmiany świateł będzie inny niż faktycznie.
Liczniki mają pokazywać w sekundach czas do końca sygnału czerwonego (w kolorze czerwonym) i do końca sygnału zielonego (w kolorze zielonym). Zostaną zainstalowane na masztach z wysięgnikami nad środkiem wlotów ulic. Wyświetlane cyfry muszą być czytelne przy każdej pogodzie, a ich wielkość powinna pozwolić na odczytanie z odległości 60 m.
W trakcie uruchamiania sekundników powinny pojawić się ostrzeżenia, że prowadzone są testy urządzeń.
Chcieć to móc?
Dyskusja o sekundnikach trwa w Białymstoku co najmniej od roku. Rozgorzała zwłaszcza po uruchomieniu monitoringu rejestrującego przejazdy na czerwonym świetle. Po tym wielu kierowców zostało ukaranych mandatami, jak twierdzili, niesłusznie. Wszystko przez nagle zmieniające się światła. Gdyby nie przejechali na czerwonym, musieliby gwałtownie hamować. Takim zachowaniom zapobiec mogłyby sekundniki.
Prezydent Białegostoku tłumaczył, że ich montaż nie jest możliwy - trudno je zaprogramować, gdyż istniejąca u nas sygnalizacja zmiennoczasowa automatycznie dostosowuje się do natężenia ruchu. W czasie dyskusji nad budżetem miasta na 2016 r. radni PiS przeforsowali jednak instalację sekundników i zabezpieczyli na ten cel 50 tys. zł. Teraz magistrat zaczął starania, by urządzenia się pojawiły.
W miejscowościach, gdzie działają sekundniki, są dostosowane do sygnalizacji stałoczasowej. Co więcej, niektóre miasta, jak np. Olsztyn w minionym roku, usunęły je, tłumacząc, że nie poprawiają przepustowości na skrzyżowaniach. Jakby tego było mało, 2 tygodnie temu Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa ogłosiło, że nowych sekundników nie powinno się montować, a te które istnieją, muszą zniknąć ze skrzyżowań. Bo są nielegalne i nie wpływają na poprawę bezpieczeństwa. I tu ponownie, jak w przypadku dotacji dla przedszkoli, PiS białostocki i PiS krajowy mówią zupełnie innym głosem.
W tej chwili trwa przetarg w systemie "zaprojektuj i zbuduj". W nim zostanie wybrana firma, która opracuje zasady działania sekundników, a następnie je zamontuje. Oferty w przetargu należy złożyć do 18 kwietnia. Termin realizacji zadania to 4 miesiące od dnia podpisania umowy. Jeśli nie pojawią się problemy z przetargiem, jest szansa, że sekundniki zaczną działać w Białymstoku jesienią.
Chyba że nikt nie wymyśli rozwiązania, jak je połączyć z sygnalizacją zmiennoczasową. Chyba że resort infrastruktury zablokuje ich montaż.
ewelina.s@bialystokonline.pl