Jan Kamiński był przed laty nauczycielem polskiego w Zespole Szkół Społecznych STO. Przyznaje, że nadal jest w nim coś z belfra, bo trudno mu od tej przeszłości i wykonywanego przez 20 lat zawodu zdystansować się z kretesem.
- Teraz, kiedy zdarza mi się mówić podniesionym głosem, apodyktycznie, zachowuję się chyba jak nieznośny belfer. I głupio mi z tego powodu - przyznaje literat. Pisarz nie należał do najłagodniejszych pedagogów. - Tak, zdarzało mi się rzucić na lekcji mięsem, rzucałem też kluczami, a raz zupełnie niechcący trafiłem uczennicę kredą w oko, bo ona tak niefortunnie wykonała unik - wspomina Kamiński. - Ale uczniowie też mieli prawo mi nawrzucać i korzystali z tego prawa. Jednak obowiązywała umowa: nie obrażamy się nawzajem. Nie wolno było jechać po kimś, jak po łysej kobyle - zaznaczył.
Pisarz przyznał, że gdyby nie był belfrem przez 20 lat, jego ostatnia książka zapewne powstałaby wcześniej. Bo historie w niej opisane opowiadał już wielokrotnie, również na lekcjach.
- To historie z mojego dzieciństwa i młodości, z czasów kiedy byłem w waszym wieku - mówił uczniom autor "Książki meldunkowej". Skąd taki tytuł? Inspiracją stała się stara książka meldunkowa, odnaleziona po latach przez Kamińskiego. Zawierająca podstawowe dane: data urodzenia, adres, data śmierci i adnotacje autora. - Ideą tej powieści było, by tych wszystkich ludzi z mojej przeszłości pomieścić obok siebie w jednym miejscu. To, co przez lata wygadywałem, opowiadałem musiało znaleźć ujście, bo inaczej chyba by mnie rozsadziło. Więc to napisałem - tłumaczył pisarz.
Mówił też o swoich wcześniejszych książkach. Jedną z nich pisał w 1989 roku i do oceny Czesławowi Miłoszowi. Doczekał się recenzji: "autor ma niewątpliwie talent; nie wiadomo tylko, dlaczego książka została napisana". - Teraz wiem, że ta druga część zdania nie była uczciwa - mówił Kamiński. - Książkę piszę się z potrzeby serca, nie musi się z tego tłumaczyć. Zresztą wtedy była rewolucja i książka przepadła.
Nie tylko zdaniem autora - ostatnia książka, suma jego doświadczeń - choć budzi kontrowersyjne odczucia - jest najlepsza.
- W tym sensie emerytura wyszła mi na dobre. I mam dla was gotowy pomysł na emeryturę: jak nie bardzo wiadomo, co wtedy robić, warto kupić laptopa i pisać. To dobre zajęcie - przez kilka miesięcy można lewitować nad powierzchnią ziemi i czekać niecierpliwie następnego dnia, by pisać ciąg dalszy.
Spotkanie stało się też przyczynkiem do lekcji romantyzmu i patriotyzmu. Kamiński przyznał, że kiedyś sam wierzył w romantyzm, ale już mu to przeszło. - Romantyzm nas jednak ogłupił - mówił. - Są ludzie, którzy dali się porwać wzniosłym i pięknym hasłom. Idą w pochodzie , krzycząc "ojczyzna, Polska!", a o tych, którzy coś robią - cicho sza. O ludziach biznesu, sukcesu nie mówi się, ma się ich za nic, dorabia im złe legendy. Są tu przegrani, choć to oni tak naprawdę tworzą. - Czasem jeszcze duch romantyzmu się we mnie odzywa, ale wtedy biorę do za łeb i wciskam do wanny, odpuszczam dopiero, jak usłyszę gulgot - dodał pisarz.