Gdy tylko wypada dzień wolny, to Polacy robią prawdziwe oblężenie w hipermarketach. Widać to chociażby w przeddzień 1 bądź 10 listopada. W każdym większym sklepie mamy wówczas niemalże kilometrowe kolejki do kas. Większość kupuje na zapas, bowiem w tych punktach jest taniej niż w osiedlowych sklepikach. Podobny trend miał się pojawić na Węgrzech, gdy w marcu 2015 r. wprowadzono zakaz handlu w niedzielę.
– Wzmożony ruch w dni poprzedzające zamknięte niedziele, wymusił konieczność dopasowania się dużych sklepów do potrzeb klientów. Wiele sieci handlowych wydłużyło godziny pracy w tygodniu, szczególnie w piątki i soboty, co miało na celu z jednej strony rozłożenie natężenia ruchu, z drugiej umożliwienie realizacji zakupów nawet w późnych godzinach nocnych w soboty - mówi Radosław Knap, Dyrektor Generalny Polskiej Rady Centrów Handlowych. - Duże sklepy spożywcze poszły jeszcze o krok dalej – w wydłużonych godzinach funkcjonowania wprowadzały liczne promocje i obniżki cen, pozbawiając tym samym jakiejkolwiek konkurencyjności małe, osiedlowe sklepy. Dłuższe godziny otwarcia, bardzo atrakcyjne ceny i dodatkowe promocje wyrobiły w mieszkańcach Węgier nowy nawyk – robienia zakupów na zapas – dodaje.
W ten sposób obroty sklepów wielkopowierzchniowych w czwartek i piątek wzrosły o kilkadziesiąt procent.
Tak więc wizja większych zarobków w osiedlowych sklepach, gdzie za kasą staną właściciele, nie jest taka oczywista. Na Węgrzech wiele takich punktów splajtowało. Stało się tak, gdyż ludzie zaczęli robić zakupy na zapas.
- Wprowadzenie zakazu handlu w niedziele nie spowoduje, że Polacy zaczną robić zakupy w osiedlowych sklepach, ze względów czysto finansowych. Wizja sklepów zamkniętych sklepów tym bardziej zmobilizuje ich do realizacji wszystkich zakupów w sobotę, co niestety odbije się bardzo niekorzystnie na rodzinnych sklepach – twierdzi Radosław Knap. Jak podaje, na Węgrzech po wprowadzeniu zakazu handlu w niedzielę zamkniętych zostało około 5 tys. sklepików.
justyna.f@bialystokonline.pl