#PodlaskieRozmowy. Małgorzata Oliwia Sobczak: Mnie Podlasie kojarzy się z Szeptuchami!

2021.03.04 09:46
– Stworzyłam postać prawosławnej prostytutki, w założeniu trochę jakby wydartej ze świata Dostojewskiego. A jako że w Polsce religia prawosławna w większości dominuje na Podlasiu, zdecydowałam, że Ewa Bielecka narodzi się w Białymstoku – mówi serwisowi bialystokonline.pl Małgorzata Oliwia Sobczak, której trzeci tom „Kolorów zła” już niebawem ujrzy światło dzienne.
#PodlaskieRozmowy. Małgorzata Oliwia Sobczak: Mnie Podlasie kojarzy się z Szeptuchami!
Fot: Kuba Lewandowski
Małgorzata Oliwia Sobczak

Kamil Piłaszewicz: Zastanawiam się, jakby Cię tu przedstawić... Kiedy rozmawialiśmy przed premierą „Czerwieni”, wieszczyłem Ci bardzo udany debiut i tak się stało. Przy „Czerni” uważałem, że czeka Cię wielka kariera, zarówno w świecie literatury, jak i ekranizacji dzieł. A teraz spotykamy się, kiedy lada moment premierę będzie mieć trzeci tom serii „Kolorów zła”. Również sądzisz, że pasuje jak ulał stwierdzenie, że dziś rozmówczynią jest przyszła zdobywczyni Nagrody Wielkiego Kalibru?

Małgorzata Oliwia Sobczak:
Ech, ten Wielki Kaliber... Pewnie, że miło byłoby go zgarnąć, bo chyba każdy pisarz kryminałów w większym lub mniejszym stopniu wygląda tej nagrody. Niejednokrotnie pod prysznicem brałam do ręki szampon i udawałam, że ją odbieram, niczym Phoebee z „Przyjaciół” udająca, że otrzymuje Nagrodę Nobla! (śmiech) A tak na poważnie największą nagrodą jest dla mnie samo pisanie – nie wyobrażam sobie przyjemniejszej pracy od wymyślania historii i przenoszenia ich na papier. A gdy jeszcze inni chcą je czytać? To jest dopiero odlot! Czasami wyobrażam sobie te tysiące osób, które dotychczas przeczytały dwie części „Kolorów zła”, stojące obok siebie w rzędach. Ten obraz to prawdziwy zastrzyk dopaminy, osobista nagroda, którą sobie aplikuję.

A czy trzeci „Kolor” zasługuje na Wielki Kaliber? Zdecydowanie nie mi oceniać. Ja się tylko dałam prowadzić historii, która powstała w mojej głowie. Ale przyznam, że lubię tę opowieść. Mocno ją poczułam i mam wielką nadzieję, że czytelnicy też ją poczują.

W trzecim tomie jest i mrocznie, i strasznie, i zmysłowo, i sensualnie, i nostalgicznie. Jest poczucie humoru, chyba nawet lepiej wyeksponowane niż w dwóch wcześniejszych częściach, ale też tematy ważne i ciężkie, bo tym razem wzięłam na warsztat problematykę prostytucji, sadyzmu, odjazdów seksualnych. Mamy powrót do lat osiemdziesiątych i tu znajdziemy środowisko milicyjne i środowisko mafijne. I oczywiście przeszłość koreluje mocno z teraźniejszością. Na pewno trzeci tom „Kolorów zła” jest najbardziej złożony pod względem fabularnym, bo tym razem mamy dwie zagadki kryminalne – jedno zabójstwo dokonane w przeszłości i przestępstwa popełniane współcześnie. Stylistycznie bliżej mu chyba do „Czerwieni”, choć wydaje mi się, że to znów nowa „jakość” w moim dorobku, co zdecydowanie bardzo mnie cieszy.

Ostatnim laureatem wspomnianego trofea jest Jędrzej Pasierski za powieść „Roztopy”. Nie żebym uważał się za socjologa literatury, ale moim zdaniem ani odrobiny wspomniany tom nie odbiega od „Roztopów”. Nie powiem, że jest lepsza, bo jednak wiesz... Być może Jędrzej kiedyś zechce być moim rozmówcą i rozumiesz... (śmiech)

- Nic tylko się cieszyć, że nie odbiega! Choć wiadomo, autor zawsze tworzy z nadzieją, że będzie lepszy – jeśli nie od innych, to chociaż od samego siebie. (śmiech)

Skoro już wyjawiłem, że pierwszy tom „Kolorów zła” nosił tytuł „Czerwień”, drugi „Czerń”, to pozwólmy, że trzeci kolor pozostanie w domysłach czytelników. Co Ty na to?

- Ostatnio pewna instagramerka książkowa napisała, że „skręca ją z ciekawości, jaki tym razem kolor zostanie przypisany złu”. I to jest wspaniałe! Bardzo mnie cieszy natężenie tego oczekiwania - snucie przez czytelników domysłów i strzelanie barwami, bo to oznacza, że rzeczywiście ktoś tej książki wyczekuje. Nie ma chyba większego komplementu dla autora! Niestety jeszcze krótką chwilę musimy potrzymać czytelników w niepewności.

Przechodząc już do samego dzieła, to dedykujesz tę powieść rodzicom i siostrze, dopisując że dzięki nim okres PRL-u miał dla Ciebie ciepły odcień. Popraw mnie jeśli się mylę, ale jedną ze składowych na to stwierdzenie jest to, że tata zawsze przynosił goździka nie tylko mamie, ale również Tobie i Twojej siostrze?

- Haha! Dobrze to zapamiętałeś! Oczywiście, że goździki to część składowa mojego bagażu pamięciowego z tamtych lat, ale nie tylko one. Moje wczesne, przypadające na końcówkę PRL-u, dzieciństwo kojarzy mi się bardzo dobrze niewątpliwie za sprawą rodziców, którzy robili wszystko, żeby te szare, cienkie lata były radosne i przepełnione miłością. Wydaje mi się, że rosłyśmy wraz z siostrą w takim oderwaniu od kontekstu polityczno-społecznego tej rzeczywistości. Oczywiście znane nam były wielogodzinne kolejki do sklepów, puste półki, dzielenie kuchni i łazienki z sąsiadami w wynajmowanym w kamienicy czynszowej mieszkaniu, czy poczucie niezwykłości, gdy jakiś wybraniec pojawiał się na podwórku z arbuzem albo gumą balonową – to w latach osiemdziesiątych robiło na nas ogromne wrażenie.

Z drugiej strony, pomimo współuczestniczenia w pełnym hipokryzji, absurdalnym systemie, nie miałyśmy poczucia, że świat, który nas otacza, jest zły. Rodzice zawsze byli uśmiechnięci, dom tętnił życiem, przewijali się przez niego liczni goście, były imprezy ze schabem w galarecie i tańcami, które opisałam w trzecim tomie „Kolorów”.

Pracując nad książką, cały czas miałam w głowie obrazy z dzieciństwa, starałam się jak najwierniej oddać klimat lat osiemdziesiątych, który pozostał w mojej pamięci. Oglądałam też rodzinne zdjęcia z tamtych czasów, ubierając bohaterów powieści dokładnie w takie same ciuchy, jakie na fotografiach mieli na sobie moi rodzice. Nawet duży wąs Miłosza Bilskiego podkradłam od taty!

I ten ciepły odcień końcówki PRL-u... Tak go pamiętam. Letnie miesiące zawsze były gorące i skąpane w pomarańczowym świetle. Często z siostrą się zastanawiałyśmy, czy świat faktycznie tak wtedy wyglądał, a teraz wyblakł? A może to tylko pamięć płata nam figle? Robiąc reaserch do trzeciego tomu „Kolorów zła”, natrafiłam na książkę Olgi Drendy pt. „Duchologia polska”. Autorka napisała tam: „W duchologicznej Polsce panuje wieczny sierpień, bursztynowe światło popołudnia u schyłku lata”. Okazało się, że złota poświata wylewa się z wszystkich zdjęć i filmów z lat 1988-1992, gdy zdjęcia z wczesnych lat osiemdziesiątych są wyblakłe i ponure. Czy to cecha starych negatywów, źle wypłukanego utrwalacza, wschodnioniemieckiego producenta ORWO, mającego monopol na kolor w Polsce końca lat osiemdziesiątych, a może wszechobecnego umiłowania do gnilno-rozkładowych barw w wystroju wnętrz? Autorka „Duchologii” stawia kilka naprawdę bardzo ciekawych hipotez, które mają wytłumaczyć fenomen „złotej godziny”, zdającej się trwać w PRL-u całą dobę. Fascynujące, ogólnospołeczne, a zarazem takie osobiste! Można powiedzieć, że moja dedykacja to podziękowanie dla rodziców i siostry, ale także pośredni ukłon w stronę ducholożki, dzięki której pozyskałam klucz interpretacyjny do świata własnej pamięci.

Ostatnio czytałem ponownie "Immunitet" Remigiusza Mroza i tam jednym z symboli była czarna róża, dwukrotnie podrzucana dla pani mecenas. Nie żebym jakoś odwoływał się do roślinoznawstwa, ale możemy przyjąć, że wspomniane goździki niosą przeciwne znaczenie dla Małgorzaty Oliwii Sobczak, niż czarne róże dla mecenas Joanny Chyłki?

- Tata zawsze przynosił nam goździki w Dniu Kobiet – mamie, starszej o trzy lata siostrze i mnie. Z tymi kwiatami wiążą się więc dla mnie same pozytywne konotacje. Widzę, jak tata wysiada z wołgi, trzymając w ręku trzy pojedyncze kwiatki. Ja z siostrą wyglądamy przez okno. Wczesnowiosenny świat ma oczywiście ten ciepły, pomarańczowy odcień... Jest w tym wspomnieniu wiele miłości.

Nawiązuję do serii o losach Chyłki, gdyż odnoszę wrażenie, że czytelnicy po trzecim tomie "Kolorów zła" będą chcieli byś napisała co najmniej dwa razy taką liczbę tomów, co Remigiusz o losach warszawskiej pani mecenas. Jesteś na to gotowa?

- Trzeci tom, który ukaże się w maju, zamyka serię "Kolory zła". Myślę, że udało mi się stworzyć dość ładną klamrę. Nadszedł czas na coś nowego, ale mam wielką nadzieję, że nadchodząca seria również spodoba się czytelnikom.

Pamiętam, jak sobie dworowaliśmy w czasie poprzedniego wywiadu i jak sobie przypominam, to mówiłaś, że zaobserwowałaś, że na przestrzeni lat Twój styl niewiele ewoluował. Po przeczytaniu dzieła o tytule X mam takie samo wrażenie. Nim przejdziemy stricte do dzieła, to uważasz, że to Twoje błogosławieństwo, czy przekleństwo?

- Chyba nie powiedziałabym, że na przestrzeni lat mój styl nie ewoluował. Zaczęłam bowiem od baśni "Mali, Boli i Królowa Mrozu", która wymagała wpisania opowieści w dość specyficzną stylistykę. Potem była powieść żuławska "Ona i dom, który tańczy", w której pozwoliłam sobie na dość sporą dawkę poetyckości i tkliwości, bo pozwoliły mi oddać klimat mojej żuławskiej małej ojczyzny. Następnie przyszedł czas serii kryminalnej "Kolory zła". Pisząc "Czerwień", starałam się całkowicie hamować moje poetyckie zapędy. Wydawało mi się, że cechy gatunku nie pozwalają na tego typu wtręty. Przy "Czerni" podeszłam do tego inaczej. Ta "Czerń" i tak wyszła dość męsko, jest zdecydowanie bardziej mroczna i odważna niż "Czerwień". Dlatego stwierdziłam, że sporadycznie padające przenośnie nie zaszkodzą i dzięki temu udało mi się pogodzić to, co mi w duszy gra, z wymaganiami gatunkowymi. W ten sposób chyba odnalazłam balans, w którym czuję się najlepiej, i to on towarzyszył mi, podczas pisania trzeciego tomu.

Z drugiej strony pozostałam wierna stałym elementom językowym, formalnym i konstrukcyjnym, które sprawiają, że moja twórczość wydaje mi się dość spójna. Literalne łączenie płaszczyzn czasowych, liczne retrospekcje, umiłowanie determinizmu historycznego, korelowanie gatunków, symbolizm, emocjonalizm, sensualizm, czy myślenie obrazami filmowymi. Niewątpliwie to składa się na mój styl. To takie jądro, które jest charakterystyczne dla nazwiska "Sobczak".

A fani, aż tak wyczekujący trzeciego tomu "Kolorów zła" to dar niebios, czy piekieł...? (śmiech)

- Pewnie, że niebios! Nawet nie wiesz, jak bardzo ta świadomość motywuje! Każdy wpis od wyczekującego mojej książki czytelnika to kolejny zastrzyk dopaminy.

Wracam wspomnieniami poniekąd do naszej ostatniej opublikowanej rozmowy, bo tam użyłaś stwierdzenia, że: „Seryjni mordercy istnieją naprawdę”. I będąc po lekturze dzieła, którego tytułu nie możemy jeszcze wyjawić, mam jedno, ale zasadnicze pytanie: Są jeszcze w Twojej wyobraźni i na kartach „Kolorów zła”, czy już mam się obawiać wyjścia do sklepu?

- Niestety seryjni mordercy to nie tylko produkt autorskiej wyobraźni. Ale uspokoję Cię trochę - choć brutalne morderstwa, które wstrząsają mediami i pobudzają masową wyobraźnię, pozostają na długo w pamięci społecznej, są statystycznie rzadkie.

Ale czasami też tak masz, może np. przy edycji tekstu, że momentami mówisz do męża: "Kuba, mógłbyś zejść do piwnicy"?

- Z tą piwnicą to jest ciekawa sprawa, bo wychowałam się w domu, który takową miał. Tymczasem obecnie mieszkam w domu bez podpiwniczenia, ale jakoś ta piwnica tak mi się zakodowała, że często wysyłam Kubę po coś do piwnicy. Mąż kręci wtedy głową i mruczy pod nosem: "Do garażu!". Także jak widzisz, zdarza się (śmiech).

Pytam, bo ciekaw jestem, co powiesz, kiedy zobrazuję czytelnikom tej rozmowy, dlaczego tak twierdzę, powołując się na pierwszy cytat z brzegu ze wspominanej powieści: "Czy chce mieć pan dzieci? Psycholog Maria Zaręba zupełnie go [Leopolda Bilskiego – przyp. red.] zaskoczyła". Jak tak można biednego chłopa stresować!?

- Zupełnie nie wiem, co wspomniana piwnica ma do pytania o chęć posiadania przez Bilskiego dzieci. Ciekawe są natomiast mechanizmy Twojego umysłu. Czy to wynika z dzieciństwa? Opowiedz mi o tym! (śmiech)

Może innym razem... Tymczasem dodajmy, że książki jeszcze oficjalnie nie ma na rynku, więc nie możemy zdradzić fabuły, dlatego proszę, przyznaj się, dlaczego tak męczysz Leopolda w tym tomie? Co Ci takiego zrobił ten nikczemnik…? (śmiech)

- E tam, od razu męczę! (śmiech) Postać Leopolda Bilskiego ewoluuje z książki na książkę. W „Czerwieni” był jeszcze trochę takim chłopcem – pozbawionym ojca idealistą, niepotrafiącym konstytuować trwałych związków z kobietami. W „Czerni” dokonała się w nim przemiana – za sprawą wcześniejszych wydarzeń fabularnych stał się mroczniejszy, bardziej wycofany, agresywny, podatny na używki. Natomiast śledztwo prowadzone przez niego w trzeciej części „Kolorów zła” pełni rolę asumptu do poszukiwania przez Leopolda Bilskiego prawdy o swoim ojcu i, jak się okaże, również o samym sobie. Nasz bohater staje się prawdziwym Batmanem, którego mrok ma swoje źródło w przeszłości.

Choć fabuła trzeciego tomu rozgrywa się głównie w Trójmieście, to również zahacza o Podlasie. I tak patrząc na to, zastanawiam się, jak zrodził się pomysł, by wspomnieć właśnie o tym regionie Polski w tej części?

- Trzeci tom „Kolorów zła” rozgrywa się przede wszystkim na terenie Gdyni - zarówno na współczesnej płaszczyźnie czasowej, jak i w czasie przeszłym, gdy czytelnik przenosi się do tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku. Ale jedna z głównych bohaterek powieści urodziła się w Białymstoku - to miasto pojawia się, więc w jej wspomnieniach. Samo Podlasie uzewnętrznia się też w tradycyjni religijnej, w której Ewa Bielecka została wychowana i którą kultywuje w życiu dorosłym.

Skoro możemy zdradzić niewiele rzeczy, to może wyjaśnisz dlaczego usadowiłaś np. główną bohaterkę właśnie na Podlasiu?

- Chciałam, by moja bohaterka zbudowana była na dość mocno zaakcentowanych sprzecznościach. Tym samym stworzyłam postać prawosławnej prostytutki, w założeniu trochę jakby wydartej ze świata Dostojewskiego. A jako że w Polsce religia prawosławna w większości dominuje na Podlasiu, zdecydowałam, że Ewa Bielecka narodzi się w Białymstoku. Nasza bohaterka zostaje uwikłana w świat seks-biznesu, gdy jako młoda dziewczyna wyjeżdża z Białegostoku do Włoch spełniać się jako tancerka. Nie wie wtedy, że ma być tancerką w klubie nocnym. I oczywiście życie sprawia, że nie ma już jak od tej rzeczywistości uciec. Staje się jej więźniem, nawet gdy wraca do Polski i osiedla się w Trójmieście.

Z drugiej strony wykonywany zawód nie sprawia, że odwraca się od tradycji, w której została wychowana. Nadal uczęszcza do cerkwi, czyta ikony, zapala świece za żywych i umarłych. Stara się też wychować w tej religii swoją córeczkę. W ten sposób naznaczyłam bohaterkę trzeciej części „Kolorów zła” wewnętrznymi antagonizmami, które nieustannie się w niej ścierają. Prostytutka – osoba religijna. Prostytutka – matka. Pamiętająca i starająca się zapomnieć. „Ona. Nie ona” - ten zabieg przewija się w powieści jako motyw przewodni.

Ale ta główna bohaterka to musiała być akurat biedna? Nie mogłaś jakoś podkoloryzować, pokazać, że Podlasie to region, który powinno zwiedzać kilkukrotnie więcej turystów, niż obecnie pielgrzymów Częstochowę, Toruń i Kraków?

- Cóż, niepewna sytuacja materialna bohaterki mieszkającej w białostockiej strefie robotniczo-przemysłowej, była mi potrzebna pod względem formalnym. Potrzebowałam uzasadnienia dla wspomnianego wyjazdu, który już na zawsze miał zdeterminować życie Ewy Bieleckiej. Znowu mamy do czynienia z motywem iście dostojewiczowskim. Można powiedzieć, że Ewa Bielecka to taka Sonia ze „Zbrodni i kary” – bogobojna, dobroduszna osoba uwikłana w przepełniony złem świat.

Oczywiste jest, że każdy czytelnik wyrobi sobie własną opinię o głównej bohaterce, ale powiedz, rzeczywiście Podlasie, może nawet Białystok, jest tak silnie kojarzony z religią prawosławną, że już nawet autorzy z innych regionów Polski o tym piszą?

- Mnie osobiście Podlasie zawsze kojarzy się właśnie z religią prawosławną i Szeptuchami! (śmiech) Generalnie to nic odkrywczego, że w Polsce prawosławie dominuje właśnie na Podlasiu, które zamieszkuje jakieś dwieście tysięcy wiernych z pół milionowej społeczności tego wyznania. Szacuje się też, że w samym Białymstoku co piąta osoba jest prawosławna. Z liczbami nie wygrasz.

Nie żebym miał za złe, ale mogłabyś bardziej rozbudować wątek pewnego Białostoczanina... Nie żebym chował urazę, ależ skąd... (śmiech)

- Niewątpliwie byłbyś barwną postacią książkową, ale jeszcze nie przyszedł Twój czas! (śmiech)

No właśnie, Szeptucha! Kojarzę, że taka postać wystąpiła już na kartach Twojej powieści. Skąd pomysł na osadzenie w książce „Ona i dom, który tańczy” podlaskiej wiedźmy na Żuławach?

- W podaniach, legendach i baśniach żuławskich występują postacie czarownic. Chciałam zatem przenieść tę ludową wiarę Żuławiaków w czarownice na grunt mojej książki, konstruując postać współczesnej czarownicy, czy też osoby o magicznych zdolnościach, posiadającej zielarską moc. Poszukiwałam informacji o żyjących współcześnie wiedźmach na Żuławach, jednak nic nie znalazłam. Trafiłam za to na liczne opowieści o czarownicach działających obecnie we wschodnich rejonach Polski, w tym przede wszystkim o Szeptuchach z Podlasia, czyli wiedźm, czy babin związanych z kulturą prawosławną, które nadal prężnie praktykują swoje czary. Odkryłam, że w przeszłości za najpotężniejszych czarowników uznawano Szeptunów, czyli męski odpowiednik Szeptunki, jednak dziś pozostały przede wszystkim Szeptuchy, które wymawiają modlitwy na wdechu, praktykują prawosławne zaśpiewy w języku cerkiewno-słowiańskim, świecują uszy, plują przez ramię, palą len, czy wykorzystują małe żabki w celach leczniczych.

Postać Szeptuchy mocno mnie zafascynowała i postanowiłam przenieść ją do żuławskiej przestrzeni. W końcu po II wojnie światowej na Żuławach osiedlały się osoby z różnych części Polski, w tym też w regionów wschodnich, więc równie dobrze mogła znaleźć się tam również taka Szeptucha z Podlasia.

Wiadomo, że to dzieło zalicza się do kategorii powieści kryminalnej, a nie literatury faktu, ale ile wiarygodnych informacji o tym procesie znajduje się w książce, którą chciałbym nazwać tytułem, ale mamy zakaz…

- Przyznam, że w trzeciej części „Kolorów zła” pojawiło się tego dość sporo, przede wszystkim w kontekście rzeczywistości lat osiemdziesiątych. Znalazłam szereg bardzo ciekawych informacji dotyczących funkcjonowania trójmiejskich milicjantów, w tym nieprawidłowości i patologii występujących w tym środowisku. Starałam się wyciągnąć też jak najwięcej faktów dotyczących działania prostytutek, czy lokali, w których w okresie PRL-u pracowały, w tym przykładowo gdyńskiego klubu „Nautica”, zwanego powszechnie „Piekiełkiem”, który zajął dość ważne miejsce na mapie topograficznej trzeciej części „Kolorów zła”. I oczywiście ponownie prześledziłam historię mafii na Wybrzeżu, która, podobnie jak w „Czerwieni”, i tym razem odegrała kluczową rolę fabularną. Ogromną część interesujących mnie faktów znalazłam w opracowaniach naukowych IPN-u, nawiązałam też kontakt z jednym z pracowników tej instytucji, który służył mi pomocą. Naturalnie wszystkie elementy historyczne, które inkorporowałam do książki, obudowałam całkowicie fikcyjną fabułą.

Oczywiście sporą część ciekawostek zebrałam, podczas rozmów ze znajomymi, którzy uraczyli mnie nader barwnymi opowieściami – przykładowo o niezwykle niskiej, podstarzałej gdyńskiej prostytutce z czasów PRL-u, pomykającej przez Świętojańską na ogromnych koturnach w blond peruce. Rozmówcy mówili na nią „Papuga”. Jakaż była moja radość, gdy znalazłam tę postać w jednym z artykułów w Dzienniku Bałtyckim - Mickey Mouse, prostytutka - gdyńska legenda! Fajne są takie momenty. Traktuję je jak zrządzenia losu. Tym samym „Papuga” – w postaci na poły prawdziwej, na poły fikcyjnej - musiała pojawić się w mojej powieści.

Swoją drogą to ciekawe, że czy to 1988 r., czy 2015 r., czy 2021 r., cenzura dalej w modzie...

- Tak, jakieś to przykre, że historia tak szybko zatoczyła koło...

Nie bez kozery nawiązuję do opisywania znanych Ci osób w swoich książkach, ponieważ chciałbym się dowiedzieć, czy jesteś zwolenniczką bibisekcji w twórczości?

- Życie wewnętrzne bohaterów powieści jest moim zdaniem tak samo ważne, jak fabuła. Zawsze staram się wedrzeć do umysłu postaci, wyrazić na papierze ich uczucia, przemyślenia, lęki. Istotne znaczenie ma dla mnie sam mechanizm pamięci człowieka, pewnie stąd na kartach moich powieści tak dużo retrospekcji – wspomnień wciąż przetwarzanych na nowo.

Współpracowałam raz z redaktorem, który twierdził, że emocje bohaterów powinny wynikać z samego działania bohaterów – jego zdaniem autor tak powinien prowadzić fabułę, by czytelnik sam potrafił wyczytać z niej intencje postaci. Nie do końca się z nim zgadzałam. Bibisekcję można realizować w powieściach na różne sposoby. Im tych sposobów więcej, tym książka staje się bardziej emocjonalna. Moje postacie często wyposażone są w tendencję do analizowania własnego wnętrza. Ja osobiście też tę predyspozycję w sobie noszę, może właśnie dlatego tworzę takie, a nie inne książki.

Tak poważnie mówiąc, to może po prostu Małgorzata Oliwia Sobczak w swojej twórczości opisuje swoje pragnienia, fantazje?

- Niejednokrotnie przemycam do książek własne pragnienia i fantazje. Z pewnością robi tak gro innych autorów. Z drugiej strony każdy z moich bohaterów ma swoje własne żądze. Każdy jest inny, na swój sposób skomplikowany, na swój sposób odjechany. Nawet mój pokrętny umysł nie byłby w stanie wykrzesać z siebie tak wielu osobistych wariacji. (śmiech)

Nawiązuję do wątku z dziećmi, gdyż zastanawiam się, czy zgodzisz się z tezą, że czasami to właśnie przez dzieci tworzą się największe problemy w życiu dorosłych?

- Relacje rodziców z dziećmi zawsze poniekąd są złożone. Im bardziej się kogoś kocha, tym bardziej się o tę osobę martwi. Im bardziej chcesz kogoś chronić, tym częściej popełniasz błędy. To trochę błędny mechanizm. Na tyle interesujący, że lubię w powieściach rozbierać go na części.

Relacja Ewy z Hanią to spisana relacja Małgorzaty Oliwii Sobczak z córką?

- Gdzie tam! Na szczęście moje życie nie jest aż tak skomplikowane, jak życie prawosławnej, pracującej w nocnych klubach prostytutki! (śmiech) Moja relacja z córką to najzwyklejsza relacja matki z dwulatką: śpiewamy, tańczymy, czytamy, układamy klocki, generalnie przez całe dnie bawimy się na całego.

Kiedyś usłyszałem od pewnej pisarki, nie powiem, której, bo by mnie Kasia Bonda zabiła… Że wydaną książkę można traktować jak własne dziecko. Zostając w tematyce, która mnie nie dotyczy i dlatego tak ją drążę, to dlaczego tak jest?

- U mnie aż tak grubo to nie wygląda, bo ja akurat nie śpię po nocach jedynie przez Małą! (śmiech) Książki, które piszę, nie spędzają mi snu z oczu. Za dzieło literackie nie oddałabym też życia, nie sprzedałabym duszy, natomiast za córkę. Ech, to jest dopiero miłość! Jedyne na świecie tak wielkie, przemożne uczucie.

I na sam koniec mam banalne pytanie. Wiem, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy, ale umówmy się, że ja to jestem chłopcem i to takim niezbyt dojrzałym. Które „dziecko” kochasz bardziej: „Czerwień”, „Czerń”, a może jednak trzeci tom „Kolorów zła”?

- Do każdego z „Kolorów” mam pewien sentyment. Od „Czerwieni” wszystko się zaczęło. To dzięki niej uwierzyłam, że jestem na właściwym kursie. „Czerń” pod względem fabularnym jest natomiast bardziej dojrzała, bardziej doprecyzowana. Przez długi czas nosiłam w sobie przekonanie, że to najlepsza książka, jaką dotychczas udało mi się napisać. I przyszedł czas trzeciej części. Teraz to ona jest moją ulubienicą. I widzisz, książki to jednak nie dzieci, bo ich nigdy, przenigdy nie można faworyzować! Obecnie mam poczucie, że nie zawiodłam z tą trzecią częścią – przynajmniej samej siebie, a to już dużo. Mocno trzymam kciuki za to, by czytelnicy mieli po lekturze to samo odczucie.

Kamil Piłaszewicz
24@bialystokonline.pl

1816 osób online
Wersja mobilna BiałystokOnline.pl
Polityka prywatności | Polityka cookies
Copyright © 2001-2024 BiałystokOnline Sp. z o.o.
Adres redakcji: ul. Sienkiewicza 49 lok. 311, Białystok, tel. 85 746 07 39