Swoje pięćdziesiąte urodziny Piotr Bałtroczyk świętował przy wypełnionej sali. Przyznał, że to bardzo ważny dla niego dzień.
- Na państwa oczach obchodzę jubileusz – mówił. – Druga pięćdziesiątka to dobra idea, by się z państwem spotkać.
Zapowiedział swojego "jedynego estradowego gościa", którym był Ireneusz Krosny, najbardziej znany mim komiczny w naszym kraju. W czarnym trykocie, bez specjalnego makijażu, w skromnej scenografii przedstawił kilka etiud, które odzwierciedlały absurdy życia i finał znajdowały w zaskakującej poincie. Tak więc Krosny odgrywał włamywacza, królewnę i rycerza, rockmana w sklepie muzycznym, a nawet dyrygenta w filharmonii, na którego znak klaskała wybrana połowa sali. Gdy widzowie nie chcieli go wypuścić ze sceny, wykonał, wykorzystując oczywiście mowę ciała, piosenkę Edyty Górniak "To nie ja".
Bałtroczyk wspominał, że gdy po raz pierwszy zobaczył Krosnego na scenie, zaczął ćwiczyć. – Też chciałem być giętki jak dżdżownica. A gdy już miałem wyjść na scenę, nie mogłem się przełamać, by pokazać się w kalesonach.
- Pierwsza pięćdziesiątka mną wstrząsnęła. To nie do wiary, że młody człowiek może mieć 50 lat – snuł opowieść o przełomowym momencie w swoim życiu. – Kiedyś podchodziły do mnie dziewczyny i prosiły o autograf. Teraz biorą autografy dla babci.
Artysta sypał anegdotami o swoich "przyjaciołach wariatach", "chirurgu King Kongu", synach, życiu na wsi pod Olsztynem, syndromie Władysławowa i Łeby. Z charakterystycznym dla siebie dystansem i żartem odnosił się do swojego jubileuszu i otaczającej rzeczywistości. A publika przerywała jego skrzący się błyskotliwym dowcipem monolog brawami. Na koniec wręczone artyście kwiaty poleciały w publikę. Bałtroczyk opowiedział jeszcze kilka żartów, o które poprosili go widzowie.
- Fajnie było być z wami! – dziękował białostockiej publiczności za przyjęcie.
anna.d@bialystokonline.pl