Tego dnia przydatna była dobra kondycja. Od godziny 20.00 do 2.00, co godzinę był zespół, który chciałem zobaczyć, ale czasowo rozrzucone co godzinę na 2 scenach na zmianę Main Stage z Tent Stage (najbardziej oddalone od siebie sceny) - nie wykonałem założonego planu.
Zacznijmy od sceny namiotowej: James Blake - porywająca muzyka z porywającym wokalistą. Nastolatki piszczały, a na telebimie co rusz pokazywały się zapłakane, zamyślone, rozmarzone twarze fanek (zresztą sam bym nią był będąc dziewczyną w wieku 17 lat). Na szczęście zespół składający się z wokalisty/klawiszowca (James Blake), perkusisty z analogowymi talerzami i elektronicznym tabletem perkusyjnym (Ben Assiter) oraz gitarzysty obsługującego równierz sampler (Rob McAndrews) nie usypiali publiczności budując napięcie spokojnymi utworami, po chwili uderzając wgniatającym w ziemię basem wytwarzanym z samplera, który wytrząsł mi wszystkie wnętrzności! Dubstep live! Stałem się fanem dubstepowych koncertów! Polecam wszystkim przy jakiejkolwiek okazji uczestniczenie w tego typu w eventach przy profesjonalnym koncertowym nagłośnieniu na najwyższym poziomie. Przeżycie nie do opisania.! Uwielbiam ciarki i gęsią skórkę. Młody James Blake wyglądał na onieśmielonego i szczerze uśmiechniętego z reakcji publiczności na jego twórczość. Wielki plus.
Pozytywnie naładowany koncertem Blake'a pobiegłem na główną scenę zobaczyć co reprezentuje sobą The Strokes. Chociaż osobiście ich nie znam, chciałem zobaczyć, o co tyle szumu. Nie ujął mnie ten koncert, szybko zrezygnowałem. W taki sposób zarobiłem trochę czasu na odpoczynek i tak się zasiedziałem, że przegapiłem Hurts. Grali na scenie namiotowej o 23.00 i z tego co słyszałem było "fajnie".
Zbliżała się godzina 0, a więc najbardziej oczekiwany prze ze mnie niedzielny koncert ze sceny głównej, czyli M.I.A. Oczekiwałem wiele i... rozczarowałem się. Być może wina leży po mojej stronie, ponieważ stałem daleko od sceny. Myślałem, że to ze mną coś nie tak, że to syndrom dnia ostatniego, że jestem już zbyt zmęczony, ale wydaje mi się, że nie tylko ja miałem takie odczucie. Wydaje mi się, że sam mógłbym stanąć na tej scenie i puścić jej kawałki dając show. Nie odczułem jej obecności. Brak zwrotów do publiczności, brak kontaktu. Stojąc trochę dalej nic nie widziałem, ponieważ na telebimach leciały kiczowate wizualizacje. Nie wytrzymałem całego koncertu, ileż można czekać na jego początek? Z mojej perspektywy jedyna porażka koncertowa dziesiątej edycji Open'era, chociaż jak już wspominałem wcześniej, moja ocena nie jest zbyt obiektywna, ponieważ podkreślam, że stałem dosyć daleko od sceny.
Dzięki temu, że wcześnie poszedłem z M.I.A, mogłem zająć pole position na Chromeo, który występował na Tent Stage. Nie lubię być wyciskany pod samą sceną niczym cytrus, zająłem więc miejsce na tyle blisko, żeby móc patrzeć bezpośrednio na scenę, ale mieć także odrobinę luzu. Koncert Chromeo to jedna z największych niespodzianek Open'era. Gigantyczna energia, skoczna, dynamiczna muzyka: gitara elektryczna, elektroniczne wstawki z dźwiękami z lat 80-tych, perkusja, osobowość i znakomity kunszt wokalisty - wszystko to wytworzyło "banany" na twarzach publiczności. Wróżę wspaniałą przyszłość tego duetu.
Tak się zmęczyłem na Chromeo, że już organizm zaczął mówić, ja chcę iść spać! Bardzo, bardzo chciałem posłuchać i zobaczyć Deadmou5, który zaczął grać o godzinie 2.00 na scenie głównej Szeroki wachlarz elektronicznej uczty od czystego electro, przez geo trance po dubstep. Producent muzyczny, który robi wielkie show wizualne. Posłuchałem w strefie gastronomicznej, po drodze do namiotu, a i w namiocie chodziła nóżka.