Ameryka lat 50. Dwa zwaśnione gangi prowadzą między sobą nieustające walki. Jednak pewnego dnia wpadają na siebie Tony i Maria, pochodzący z tych różnych światów. Rodzi się między nimi wielka miłość. Pojawiają się ogromne trudności, czy bohaterowie je przezwyciężą?
W Operze i Filharmonii Podlaskiej trwają intensywne próby do musicalu, który zapowiada się imponująco.
- Wszystko idzie zgodnie z planem, czujemy, że zbliża się premiera. Jest to pierwsza próba, gdy i orkiestra i dekoracje i aktorzy i dźwiękowcy i wszyscy się spotkali. To zawsze są ciężkie próby, muszę sobie powtarzać: "Spokojnie! Wszyscy to robią pierwszy raz!". Ale to jest moment, gdy tak musi po prostu być – mówi reżyser, Jakub Szydłowski.
Wszyscy zgodnie przyznają, że "West Side Story" jest jednym z trudniejszych musicali.
- Jest to musical niezwykle taneczny, wymagający niesamowitych zdolności wokalnych. To są diapazony ciężkie do zaśpiewania. Jest to też trudne dla reżysera, bowiem jest to klasyka, która jednak kiedyś się zestarzała i też trzeba się od tego odbić, nie można pokazać tej samej historii. Musimy znaleźć jeszcze coś innego w tej opowieści. I wydaje mi się, że się to udało. Każdy odbierze to po swojemu, czytamy ten spektakl z punktu widzenia dzisiejszego człowieka. Spektakl mówi o nietolerancji, o uprzedzeniach i o tym, że jeśli nie jesteś od nas, to się nie liczysz. Natomiast nie jest to nic nowego, w dzisiejszych czasach poszło to już w takim kierunku, że musical trzeba czytać współcześnie. Nie jest to lekki i przyjemny spektakl, nie ma happy endu. Mówi o ciężkich sprawach. Smutny wniosek jest taki, że niczego nie nauczyliśmy się przez te lata. I może o tych ważnych rzeczach, trzeba cały czas przypominać – twierdzi Jakub Szydłowski.
"West Side Story" to roztańczona walka młodocianych gangów o terytorium i wpływy, głęboko zakorzenione uprzedzenia, brutalne i nieudolne próby opanowania narastającego chaosu przez miejscową policję i nieprzejednany brak tolerancji dla wszelkiej miłości, która oznacza zdradę więzów krwi.
- Jest to piękna rola, choć wymagająca. Cieszę się, bo nieco inna niż u Spielberga czy we wcześniejszych filmach. Reżyser chce jej dodać trochę portorykańskiego sznytu, charakteru, temperamentu. Nie będzie to taka słodka, cukierkowa Maria, tylko będzie miała charakter, będzie wiedziała, czego chce, będzie zdecydowana. Będzie oczywiście też subtelna. Muzyka tego wymaga. Jest to powielenie historii "Romea i Julii". Dwa zwaśnione gangi, Maria i Tony spotykają się, zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia i zaczyna się historia i nienawiść dwóch gangów. Pojawia się wielka miłość, która niestety przegrywa z nienawiścią. Temat jest bardzo aktualny, podziały są obecne, społeczeństwo dzieli się. Ten spektakl jest po to, by się trochę obudzić, zobaczyć, do czego podziały mogą prowadzić – mówi Anna Federowicz, grająca Marię.
- Rola Tony'go jest trudna pod wieloma względami. Po pierwsze dlatego, że jest to rola kanoniczna, którą grały tysiące ludzi przez wiele dziesięcioleci na całym świecie, więc ciężko pomyśleć o jakiejś świeżości, a jednak taki archetyp Romea gdzieś w każdym drzemie, tak mi się wydaje. I Tony i Maria są taką emanacją marzenia o wielkiej miłości, która nie zważa na żadne przeszkody i przepisy BHP – mówi Maciej Pawlak, grający Tony'ego. - Miłość ta próbuje rozkwitnąć. Super jest to w sobie odgrzebywać jako dorosła osoba. W domyśle gramy młodszych od siebie, takich, u których emocje i hormony buzują. Wykonujemy ogromną pracę, aby tego nie racjonalizować.
Jak twierdzi Maciej Pawlak, wartością dodaną całego musicalu jest to, że jesteśmy w Polsce, więc siłą rzeczy oba obozy i portorykański i amerykański grają Polacy, przez co postacie te nie różnią się tak bardzo od siebie, zatem walka między nimi wydaje się jeszcze bardziej absurdalna, bezsensowna i czysto zła.
- Tony i Maria ukazani są na tle tego absurdu, ta ich miłość wydaje się piękna, ale trudna do przekazania. Trzeba odciąć się od tego dorosłego człowieka, który ma życie już uporządkowane i płynąć z falą – dodaje Maciej Pawlak.
Aktor sam przyznaje, że jest to również wyzwanie wokalne, to rola, która jest zaskakująco trudna.
- Jesteśmy przyzwyczajeni do musicali współczesnych, bandowych, gdzie wokalista ma więcej wokalnej swobody, a tutaj jesteśmy częścią rewelacyjnej orkiestry, partytury i trzeba siebie traktować bardziej instrumentalnie jako aktora. Trzeba wiedzieć, gdzie jest moje miejsce w danym momencie, trzeba być czujnym i zorientowanym na tym, co się dzieje pod nami, gdzie 60 osób pracuje nad tym, by nasze słowa wypowiadane na melodii miały ten sam sens. Jest to fascynująca praca. Jesteśmy jednym wielkim organizmem, trzeba się pilnować, aby nie zostać gdzieś z tyłu – podkreśla Pawlak.
"West Side Story" to piękna historia tragicznej miłości. Takiej, o której może marzą wszyscy, a która okazuje się niespełniona. Która przegrywa walkę z bezsensowną i wciąż eskalującą nienawiścią.
- Trzeba odnaleźć w sobie poryw serca, każdy z nas pewnie chciałby przeżyć taką wielką miłość, która jest na zawsze, na wieki, niepokonana. Tutaj happy endu nie ma. Ale poczuć taką wypełniającą bezgraniczną miłość jest marzeniem i celem dla wielu osób. Zobaczenie tego, do czego to może dążyć dla jednych może będzie przestrogą i opowieścią z morałem, dla innych może być zachętą do większej uważności w życiu, do zauważania człowieka w każdym człowieku. To może wybrzmieć jeszcze bardziej w czasach, jakie mamy, gdzie wojna toczy się między ludźmi często mówiącymi tym samym językiem. Wydaje mi się, że majestat tego spektaklu połączony z absurdem tego, co postacie te przeżywają i takim banałem rozbuchanym przez emocje i psychologię tłumu, to może człowieka otrzeźwić. Rozejrzy się wokół, czy warto marnować energię na rzeczy błahe, czy szukać współpracy i spokojnej koegzystencji z innymi – podsumowuje Maciej Pawlak.
Premiera musicalu "West Side Story" odbędzie się 23 września o godz. 19:00.
Bilety dostępne są na stronie internetowej Opery i Filharmonii Podlaskiej oraz w kasie Opery.
REPERTUAR Opery i Filharmonii Podlaskiej - wrzesień.
anna.kulikowska@bialystokonline.pl