Przy okazji hecy z najlepszą tenisistką, której zabroniono nie wstydzić się Jezusa, zastanowił mnie fenomen białostockich kościołów, które są pełne nie tylko w święta, ale normalnie, w każdą niedzielę. A przecież modne jest "niewierzenie". Modne jest śmianie się z księży i wytykanie im błędów. Modne jest wyszukiwanie powodów, dla których nie warto mieć do czynienia z wiarą.
Obśmiany i pogardzany kościół, mimo wszystko nie jest pusty w niedzielę. Ogródki na Rynku Kościuszki czekają cierpliwie, aż tłumy wyjdą z "fary". A są to głównie tłumy młodych ludzi. Jak to jest, że na co dzień tyle jest powodów, żeby się tego Jezusa właśnie wstydzić, a potem nagle na godzinę wszystko się zmienia?
Wiara to dziś temat do niewybrednych żartów. Nikt nie lubi "czarnych", którzy przecież molestują nieletnich i kradną nasze pieniądze. Mocno dyskutujemy, jakież to zdzierstwo i jaki bezsens utrzymywać całą instytucję Kościoła - a jednocześnie walczymy o zniesienie księżom celibatu i jesteśmy gotowi utrzymywać również ich żony i dzieci.
A potem znów idziemy do kościoła - do tego przybytku rozpusty i prywatnego biznesu proboszcza. Nie wstydzimy się Jezusa. Tylko na ten moment. Jutro znów trzeba wyszukać i ośmieszyć jakąś kompromitację.
Obłuda panuje oczywiście nie tylko w Białymstoku, bo temat jest nośny i od lat bardzo popularny. Wszyscy przez miesiąc trąbili o wielkim evencie na Stadionie Narodowym. Najczęściej negatywnie. Przyjechał cudotwórca, szarlatan i gromadzi durniów na sesji terapeutycznej. Będą się wygłupiać i wyprawiać jakieś obrzędy. Okazało się, że "durniów" stawił się cały komplet.
Ci, którzy zainteresowali się głębiej tematem, dowiedzieli się, że ten cudotwórca i szarlatan nie ma jakichś magicznych mocy, ale powołuje się wyłącznie na wiarę w Jezusa. Tego samego, którego nie wstydzi się Radwańska. Tego, którego nie wstydzisz się raz w tygodniu przez godzinę w kościele. Tego, którego wyśmiewasz przez resztę tygodnia.
Hipokryzja białostoczan rozciąga się, jak widać, bardzo szeroko. Od szlajania się po galeriach i gapienia w przecenione metki, przez rozdmuchiwanie problemu rasizmu - który występuje u nas nie silniej niż w Gdańsku czy Katowicach - aż po wyśmiewanie wiary naszych rodziców i dziadków, którą w głębi duszy szanujemy.
Widziałem zdjęcia. Nie ma czego się wstydzić. Nie ma też czemu się dziwić. Każdy na miejscu Agnieszki Radwańskiej zrobiłby to samo. No, może u niektórych grafik miałby po prostu nieco więcej roboty. W moim przypadku kląłby jak szewc. Ale subtelne, artystyczne zdjęcia z pewnością nie zaszkodziły tenisistce - a z pewnością nie zaszkodziły Jezusowi.
Nie wstydzę się Radwańskiej - a wy?
24@bialystokonline.pl