Kiedyś mój jeden znajomy spacerował z pewnym szczeniakiem rasy shih tzu i ten miał życzenie załatwić się na trawniku pod pewnym blokiem. Pies - nie znajomy. Sekundę później z parterowego balkonu wychyliła się osoba typu "kierowniczka osiedla" i udzieliła nam obu reprymendy.
Krzyczała, że sobie nie życzy, że jak można, że to trucizna dla trawy i ogólnie całego ekosystemu i lokalna społeczność wyginie z powodu tej kupy. Zdziwiłem się bardzo, jak można bulwersować się tak śladową ilością "tematu".
Zwykła przesada - pomyślałem. Nie idę przecież z jakimś dogiem angielskim czy owczarkiem kaukaskim, tylko z psem wielkości paczki cukru. Ale wczoraj na plaży dość mały pies "sąsiada" narobił obok mojego ręcznika i słowo daję, że nigdy więcej nie będę kłócił się na ten temat.
Pomijając już cały temat związany z tak wielką miłością do czworonoga, która każe właścicielowi z nim spać, kąpać się i jeść z jednego talerza - wypadałoby zachować przynajmniej jako taki umiar w miejscach publicznych. Czy naprawdę ja muszę też uczestniczyć w tej miłości?
Bardzo fajnie, że dbamy o swoich pupilów. Kupujemy im sweterki na zimę, wyjeżdżamy z nimi na wakacje, kładziemy obok siebie na kocu na plaży. Świetnie. Tylko że na kocu obok leży ktoś, kto może wcale sobie nie życzyć cudownego zapachu psiej mokrej sierści albo produkowanej w nadmiernej ilości śliny.
Ta kupa, która pojawiła się wczoraj tuż obok mnie, również jest nie do uniknięcia. Biologia. Żywa istota ma organizm - żołądek, jelita i tak dalej. Wiadomo, jaka jest konsekwencja jedzenia. Nie da się uniknąć takich sytuacji - bo w pewnym zakresie nie mamy na nie wpływu.
A w pewnym mamy. I to w bardzo znacznym. Tak jak ze wszystkim - kwestia kultury i zdrowego rozsądku. Jeżeli wiem, jaki tłok jest na plaży. Jeżeli interesuje mnie choć trochę coś więcej niż koniec własnego nosa, to powinienem zastanowić się - czy ten mój wypieszczony i wycackany piesiunio powinien ze mną jechać na plażę.
I nie chodzi już tylko o psa. Chodzi o wzajemne zwracanie uwagi na siebie. Wszędzie jest ciasno. Na drogach, w autobusie, w kościele, piaskownicy, na koncercie disco polo, w Astorii w porze obiadowej. Patrzmy na siebie z sympatią, pliz.
A historia z kupą skończyła się bardzo z klasą - właściciel stał nad nią przez dłuższą chwilę, szukając idealnego rozwiązania - wszak leżała ona również obok jego ręcznika. W końcu pogrzebał w plecaku i za moment nasz problem wędrował już do śmietnika w reklamówce z Biedronki.
Także w kwestii zwierząt z miejscach publicznych mam od wczoraj zupełnie inne zdanie...
Zapraszamy do dyskusji na Facebooku.
24@bialystokonline.pl