Trzydzieści stopni w cieniu to wystarczający powód do poszukiwania najbliższego zbiornika wodnego. Poza domową wanną w grę wchodzi kilka miejsc. Mega zatłoczona plaża miejska na Dojlidach, mega zatłoczona plaża w Jurowcach, mega zatłoczona plaża w Supraślu, albo Czarna Białostocka - mega zatłoczona.
Żaden poziom zatłoczenia nie tłumaczy tego, co się dzieje na przestrzeni zapełnionej mniej więcej dwoma ręcznikami, sześcioma osobami, rowerem i zgrzewką piwa na każdy metr kwadratowy. Upał jest na tej patelni najmniejszym problemem.
Kilka godzin obcowania z kulturą plażingową to wystarczający czas na wyciągnięcie kilku wniosków. Jak wszędzie - kąpieliska odwiedzają różni ludzie. Przekrój jest szeroki - od dziarskich emerytów z brzuszkiem, po młodszą młodzież - korzystającą z chwili nieuwagi dorosłych, aby rozkoszować się dymkiem papierosa i łyknąć zakazanego browarka.
Niezależnie od wieku, koloru skóry, płci czy orientacji, większość plażowiczów odznacza się wysokim poziomem ducha samozachowawczości - czytaj chamstwa. Korzystając z "przestrzeni niczyjej", nie ma potrzeby szanować ani terenu wokół, ani też współtowarzyszy wakacyjnego smażenia się na słońcu.
W gąszczu ludzkich ciał nie ma litości. Silniejszy wygrywa. Nic dziwnego, że wojna toczy się na wielu frontach - od konsekwentnego poszerzania terenu wokół własnego ręcznika, po torowanie sobie drogi z wody na koc gęstą strugą wody lejącej się z pleców i kąpielówek. Kto jest najważniejszy na plaży? Ten, kto o to zawalczy i wywalczy.
Plażing oznacza też totalne olanie wszystkich dookoła. Kiedyś rodzice mówili dzieciom - nie biegaj tak, bo chlapiesz na panią. Dziś mówią - przybiegnij za dziesięć minut, bo już grill prawie gotowy. Grill! Sześć ręczników na metrze kwadratowym! I grill!
Teren zorganizowany, wjazd płatny, personel dba o czystość, więc kosze na śmieci stoją co kilka metrów. Co plażing na to? Puszka po piwie w krzaki. Folia po parówce? W krzaki. Wokół pustego kosza leżą liczne papiery i opakowania - i to jest ostatni wyraz kultury wypoczywających.
Kiedyś szczytem chamstwa było sikanie do jeziora. Dziś nie ma granic. Tu ktoś wylewa resztki zupy przy brzegu, tam łamie gałęzie, żeby wejść głębiej między drzewa i zmienić gacie. Poszukujący wolnego miejsca muszą albo odgarnąć leżące puszki, albo rozepchnąć się pomiędzy beztrosko rozbitym parawanem, a śmierdzącym grillem.
Trzeba też dobrze zastanowić się, czy akurat te kilka centymetrów jest właściwe pod mój ręcznik. Czy za chwilę nie kopnie mnie lecące za piłką dziecko, albo wychodzący z wody wieloryb, który akurat nade mną postanowi pozbyć się nadmiaru jeziornej cieczy.
I tak płynie beztroskie lato, totalny relaks na łonie natury. Może to i lepiej, jak ma być urlop, to niech będzie na całego. Ale jakby ktoś przekonywał, że uprawiamy kulturalny plażing, to ja mam absolutnie inne zdanie...
Zapraszamy do dyskusji na Facebooku
24@bialystokonline.pl