Jerzy V, władający w latach 20. XX w. ćwiercią ziemskiej populacji, stworzył za czasów swego panowania największe imperium w historii świata. Choć ceniony przez poddanych, władca nie mógł mieć syna chorego na epilepsję - dlatego pięcioletniego Johnniego, "dziecko-potwora", zamknął w ścisłym odosobnieniu w niedostępnym zamku. Nie mógł mieć syna z krzywymi nogami i z tego powodu małemu księciu zakładano metalowe szyny, których noszenie sprawiało niesamowity ból. Potomek Jerzego V nie powinien być mańkutem, dlatego usilnie próbowano nauczyć go pisania prawą ręką. Drażniące było, że członek rodziny królewskiej jąka się - metodą na tą kłopotliwą dolegliwość miało być pohukiwanie ojca "no wykrztuś to w końcu z siebie!".
Zarówno wada postawy, jak też leworęczność, kłopoty z mówieniem i ogólna chorowitość, były "dolegliwościami" Jerzego VI (wspomniany Johnnie to jego brat) - króla Wielkiej Brytanii w trudnych latach 1936-1952. Jego losy pokazuje najnowsza produkcja Toma Hoopera. Jednak kto szuka filmowej biografii ojca obecnej królowej Elżbiety II, czy opowieści o abdykacji jej stryja spowodowanej skandalicznym - wydawało się wówczas - związkiem z dwukrotną amerykańską rozwódką, obraz "Jak zostać królem" (właściwie "Mowa króla" - "King's speech"), choć przedstawia kulisy objęcia tronu przez Jerzego VI po bracie, nie wydaje się do tego najlepszy. Zobaczymy w nim głównie oryginalną przyjaźń zakompleksionego członka monarszego rodu z australijskim logopedą-szarlatanem.
Bez kwalifikacji i odpowiedniego przygotowania lekarz wad wymowy, Lionel Logue (Geoffrey Rush, "Piraci z Karaibów") zwraca się do księcia po imieniu, siada na tronie i nie ukrywa, że nie pogardziłby tytułem szlacheckim. Swojemu dostojnemu pacjentowi karze zaś skakać, śpiewać i wykrzykiwać słowa na "k...", a księżniczkę sadza nie gdzie indziej, jak na monarszym brzuchu. Logue stara się działać jednak przede wszystkim na psychikę władcy - przekonuje go, że ma wokół siebie przyjaznych ludzi, a sam jest wartościową osobą.
Przezabawne relacje, które śledzimy nie mogąc raz po raz powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, przeplatają się z wzruszającymi obrazami z trudnego życia koronowanych głów. Producentom "Jak zostać królem" udało się stworzyć bardzo dobry, optymistyczny film z wielką historią w tle. Choć jego scenariusz jest mocno osadzony w przed- i wojennych czasach (hitlerowska ekspansja), ogląda się go z zadziwiającą lekkością. Dystrybutorzy wręcz chcą, by nazywać go "komedią opartą na faktach". Słusznie, ale warto też dodać, że to komedia naprawdę dobra, inna od tych miałkich i żenująco głupich, jakie w większości serwuje nam masowe kino.
"Idźcie! bawcie się!" Gdzie w Białymstoku? Sprawdź nasz Repertuar Kin i Teatrów