CYTAT:
Czuję się nieswojo pisząc te słowa, ponieważ ich brzmienie będzie do złudzenia przypominało pseudoreklamowy żargon, który w ostatnim czasie uchodzi za tzw. "krytykę filmową". Proszę wybaczyć przyjętą formę, ale to, co chcę wyjawić jest prawdą: nakręcony za niewielkie pieniądze, wchodzący właśnie na ekrany kin bez nieodzownej asysty promocyjnego cyrku, futurystyczny thriller "Equilibrium" to najlepszy film, jaki dane mi było obejrzeć w minionym sezonie. Kropka.
Ten spektakl mnie oszołomił; kilka miesięcy temu, po zakończeniu pierwszego prasowego pokazu "Equilibrium", opuszczałem salę projekcyjną głęboko poruszony. Od tamtej chwili nie mogłem o nim zapomnieć. Przez cały czas dzielący film od premiery nie szczędziłem mu komplementów; swoim zachwytem dzieliłem się z przyjaciółmi, kolegami, rodziną... praktycznie z każdym, kto chciał mnie wysłuchać. Teraz odnoszę wrażenie, że niniejszą recenzję zdążyłem już napisać. Wielokrotnie...
Reżyser i scenarzysta w jednej osobie, Kurt Wimmer, zrealizował pomyślaną jako hołd, inteligentną wariację na temat klasyki literatury science-fiction - "1984" George'a Orwella, "Fahrenheit 451" Ray'a Bradbury'ego oraz "Brave New World" Aldousa Haxley'a - ukazującą umiarkowanie odległy świat przyszłości po III Wojnie Światowej, w którym wyrzeczono się wolności na rzecz poczucia bezpieczeństwa , poprzez usankcjonowanie przez władzę "terapii" polegającej na powszechnym, obowiązkowym stosowaniu leku dławiącego emocje. Wojna, przestępczość, nienawiść stają się jedynie reliktami przeszłości, podobnie zresztą jak sztuka, kreatywność i miłość. Ów systemowy koszmar nadzoruje dyktator zwany "Ojcem", a podlega mu quasi-religijny zakon "Kleryków Grammatonu", posługujących się niewiarygodnym, nowym stylem walki "gun-kata" (stanowiącym połączenie niemalże matematycznej precyzji elementów akrobatycznych z wykorzystaniem pistoletów jako naturalnego przedłużenia kończyn), którego mordercza skuteczność skierowana jest przeciwko buntownikom łamiącym społeczne zasady "zdrowego rozsądku".
Zatrważająca wizja przyszłości - z całą pewnością, ale nie pozbawiona nadziei: na skutek wypadku w jednym z "Kleryków" zaczynają budzić się uczucia... Ujawnienie dalszych szczegółów intrygi byłoby sporym nietaktem, jako że opowieść tętni inwencją i nawet na chwilę nie zatraca zdolności zaskakiwania - zdradzę jedynie, że film jest intelektualnym rollercoasterem; angażuje umysł i emocje; stanowi zarówno ponury "wgląd" w prawdopodobną przyszłość, jak i budujące świadectwo niezłomności ludzkiego ducha.
Na ostateczne wrażenie pracuje tu wszystko: wirtuozerskie zdjęcia (monochromatyczne kadry autorstwa Diona Beebe - operatora "Chicago"), niezwykła futurystyczna scenografia (projekty Wolfa Kroeger'a - scenografa min. "Ostatniego Mohikanina") i "uduchowiona" muzyka (niesamowite neowagnerowskie utwory chóralne skomponowane przez Klausa Badelta, współpracownika Hansa Zimmera). Jednakże to aktorzy nadają ekranowej historii odpowiednią emocjonalną wagę. Christian Bale nigdy nie był lepszy: umiejętnie łączy chłodną bezwzględność z poruszającym portretem człowieka odkrywającego na nowo utracone niegdyś człowieczeństwo (i płaci za to wysoką cenę: w miarę jak bohater odzyskuje zdolność odczuwania, intensywność przemocy, której doświadcza, stopniowo się wzmaga). Zresztą cała obsada - Emily Watson ("Przełamując fale"), Sean Bean ("Władca Pierścieni") i Angus MacFadyen ("Braveheart - Waleczne serce"), daje z siebie wszystko podporządkowując swój kunszt błyskotliwej wizji znakomitego reżysera.
Pierwsze opinie dotyczące "Equilibrium" koncentrowały się na przyprawiających o dreszcz sekwencjach akcji, czuję się więc w obowiązku skomentować ten aspekt przedsięwzięcia. Poza tym, że mamy do czynienia z wyjątkowym filmem (bez względu na gatunkową przynależność), jest to także widowisko akcji, które deklasuje tegoroczne wysokobudżetowe superprodukcje. Łatwo można sobie wyobrazić twarze zdumionych braci Wachowskich podczas projekcji "Equilibrium" obserwujących jak wysoko Kurt Wimmer podnosi poprzeczkę w dziedzinie czystego kinetycznego "zamieszania na ekranie". Wymiany ognia, walka wręcz, pojedynek na miecze (tak - na miecze!) są wykonanie w tak olśniewający sposób, że chociażby z tego względu żaden szanujący się fan kina akcji nie może sobie pozwolić na przegapienie tego filmu.
Na zakończenie recenzji przygotowałem komplement najważniejszy: nie mogę doczekać się chwili, kiedy zobaczę "Equilibrium" powtórnie. Powód: oczywiście chcę "przeżyć to jeszcze raz".
Jakiś czas temu - na długo przed obejrzeniem omawianego tytułu - spekulowałem podczas rozmowy z przyjacielem, co by się wydarzyło, gdyby tak wielki Stanley Kubrick (świeć Panie nad jego duszą!) postanowił uruchomić swoje wspaniałe warsztatowe i intelektualne zaplecze reżyserskie, by nakręcić własny post-matrixowy dreszczowiec s-f. W tej chwili znam już odpowiedź na to pytanie. Film nosiłby tytuł "Equilibrium".