Taka sytuacja: Pani Helenka, białostoczanka z dziada pradziada, od trzech pokoleń zamieszkująca Dziesięciny, stara się o kredyt. Wszystko idzie pięknie i ładnie, aż któregoś dnia pojawia się pytanie: "to gdzie Pani właściwie mieszka?" - "no jak to gdzie – na Berlinga przecież" - łamanym uśmiechem odpala Hela. "Nie ma takiej ulicy, psze Pani. Jest Gajowa, Świerkowa, jest Piłsudskiego czy Hallera – z generałów. Ale Berlinga nie ma. Dekomunizacja, psze Pani. A dowodzik nieaktualny, widzę..."
To gdzie ja właściwie mieszkam – zadają sobie pytanie mieszkańcy Rzymowskiego czy Gorbatowa. Na bloku inaczej, na autobusie inaczej, w dowodzie po staremu. Lekka dezorientacja. Niby miało być za darmo, a nie jest. Niby dokumentów zmieniać nie trzeba – ale tabliczki i napisy na blokach i owszem. Właściwie to żadna różnica, a w niektórych przypadkach kolosalna – jak wspomniany kredyt chociażby. I z drobnej reformy zrobiła się fraszka.
To nie ja ironizuję. To sytuacja – choć słuszna i dobra to zmiana – sama wywołuje uśmiech. Zamysł choć dobry, chyba nieprzemyślany w szczegółach, niestety. Komunistyczni bohaterowie odeszli – i super. Ale ci, co przyszli, jeszcze nie do końca się chyba zadomowili, szczególnie na dużych osiedlach. A ludzie się jednak przywiązują – i długo jeszcze będą wspominać takiego Berlinga. Chyba nie o to chodziło...
Z drugiej strony:
Ciągle coś się zmienia wokół nas. Był park, jest parking. Był zabytek, wyburzony. Dziś Armii Ludowej – jutro księdza Twardowskiego. Zmiany, zmiany. Na lepsze, na gorsze, różnie. Wydaje się, że dekomunizacja jednak na plus – wszak nie chcemy utożsamiać się z tymi, co źle zapisali się w historii Białegostoku. Nowe nazwy ulic trzeba po prostu przyjąć – i już.
A trzeba przyznać, że nowe czasem nawet ładniejsze są. Jestem pewien, że na całej starej ul. Zygmunta Kosińskiego może jedna, a może dwie osoby orientują się, kto to w ogóle był. A Anna Jagiellonka brzmi już dostojniej i swojsko, prawda? Na ul. Pazińskiego na pewno strasznie trudno było dojechać taksówką po zakrapianej imprezie – bo wypowiedzieć to nazwisko w taki sposób, żeby taksówkarz zrozumiał, musi graniczyć z cudem.
Będzie dobrze. Nowe nazwy za chwilę opatrzą się i staną się takim samym elementem krajobrazu, jakim przez lata były te stare. I wreszcie możemy powiedzieć z czystym sumieniem, że zerwaliśmy z niechlubną przeszłością. Teraz pozostaje walka ze smogową teraźniejszością. Kto wie, może za miesiąc, dwa, będziemy z powodu smogu jeździć darmową komunikacją miejską, a na czole autobusu będą dumnie prężyły się nowe nazwy Janickiego, Hallera, Świętego Jerzego. I przyjdzie nam przyzwyczajać się do innej zmiany – do maseczek antysmogowych. Ale to już temat na całkiem inny felieton...
24@bialystokonline.pl