Dla niektórych ostatnie dni były kolejnym już tak zwanym długim weekendem. Niektórzy kolejny taki weekend spędzili ze swoimi dziećmi, cenny rodzicielski czas poświęcając wspólnemu odrabianiu lekcji. I znów u wielu pojawił się ten znajomy dreszcz – wszak parę długich weekendów jeszcze przed nami, a perspektywa robienia pracy domowej, zamiast spacerów czy innych rodzinnych uciech, nie napawa niczym dobrym.
Zadają, oj zadają. Od pierwszej do ostatniej klasy, czy to podstawówka czy liceum, praca domowa jest tradycją tak głęboko wyrytą w kulturze pracy nauczyciela, że nie ma zmiłuj. I siedź, dzieciaku, po lekcjach jeszcze godzinę, dwie albo weekend cały. I pisz, licz, czytaj, wkuwaj to wszystko, na co nie starczyło czasu w szkole. Nie ma czasu na hobby, nie ma siły na relaks, nie ma życia poza książką i zeszytem. Masakra.
I co? I ktoś wymyślił takie coś. Internet obiega wzór pisma, które każdy rodzic może wydrukować i przedłożyć w placówce swojego dziecka. Treść brzmi mniej więcej tak: "Korzystając z przysługujących mi praw wynikających z Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego oraz w odniesieniu do przepisów Prawa Oświatowego, które nie przewiduje obowiązkowej pracy domowej w systemie edukacji powszechnej, nie wyrażam zgody na dysponowanie przez nauczyciela lub jakiegokolwiek pracownika placówki oświatowej, czasem pozaszkolnym mojego dziecka. Zadawanie i egzekwowanie zadań powierzonych do wykonania poza czasem lekcyjnym zajęć szkolnych uznam za naruszenie swobód obywatelskich, a w szczególności art. 31 ust. 2 Konstytucji RP. Stanowić to będzie również ograniczenie praw wynikających z Konwencji Praw Dziecka – art. 31. W związku z powyższym proszę o dostosowanie praktyk dydaktycznych do obowiązującego stanu prawnego”.
Szach mat!
Z drugiej strony:
Od kiedy Ziemia jest okrągła, dorośli mają swoje obowiązki, a dzieci – swoje. Dorośli chodzą do pracy, a dzieci – do szkoły. Dorośli po pracy muszą zrobić zakupy albo zmienić opony, a dzieci – odrobić lekcje. Jak świat długi i szeroki, wszystkie kolejne pokolenia są kształcone, uczone historii i matematyki, żeby wiedzieć, jak się w świecie w dorosłości zachować. Godzina lekcyjna to lekko za mało, żeby przekazać i utrwalić wiedzę, wiadomo. Więc kończy się w domu.
Zawsze tak było i zawsze będzie, niezależnie od tego, czy nagle ktoś przypomni sobie o Konwencji Praw Dziecka albo o Kodeksie Dobrych Praktyk Branży Ogrodniczej. Dzieciaki odrabiają lekcje w domu, żeby sobie powtórzyć, żeby nabrać pewności, żeby wbić do głowy to, czego się nie da w kilka kwadransów w szkole. Nikt nigdy nie miał z tym problemu, ale przecież są nagle Prawa Człowieka i Obywatela. I jest dysgrafia, dysleksja i cała masa innych mądrych słów, których próbują użyć dorośli, żeby uchronić swoje dzieci przed... życiem.
Bo najlepiej trzymać pod spódnicą przez całe życie, dopóki się da. Bo sześciolatek za mały, bo "wuef" za trudny, bo mundurek drapie pod pachą, a praca domowa niszczy dzieciństwo. Powinniśmy w szkołach udostępnić saunę, na długiej przerwie Xbox dla wszystkich, a oceny to powinny dzieciaki wystawiać swoim belfrom. Tylko, zdaje się, że już było coś takiego jak bezstresowe wychowanie – i chyba już umarło śmiercią naturalną. A praca domowa była, jest i będzie. O!
24@bialystokonline.pl