Jeżeli planujesz obrabować bank, ukraść staruszce torebkę, dokonać napaści na bliźniego albo zdradzasz żonę, nigdy, przenigdy, nie parkuj samochodu w strefie płatnego parkowania. Musisz wiedzieć, że można z dokładnością co do sekundy ustalić Twój plan dnia, jedynie za pomocą danych które pozostawiasz w... parkomatach. Numer rejestracyjny auta jest śladem, który wielu nieszczęśników doprowadził już do przykrych konsekwencji. I, choć jest duża szansa na delegalizację tych podstępnych niemych świadków, bądź czujny.
Przez długi czas parkomaty w Białymstoku i innych miastach bezkarnie pobierały od nas – kierowców – dane w postaci numerów rejestracyjnych. Aż znalazł się w stolicy jeden odważny, walczący z parkomatami. Był ciekaw, co się stanie jeśli wstuka do automatu jakiś numerek – zupełnie niezwiązany z posiadanym autem. Bo dlaczegóż to niby ktoś miałby wiedzieć, że akurat w poniedziałek, akurat o trzeciej, jego auto stało przed takim a takim barem? W szczególności żona, oczywiście. Pech chciał, że zarządca strefy parkowania nie poznał się na tym żarcie – i wystawił mandat za brak opłaty, choć pieniądze zapłacono.
Sprawa skończyła się w sądzie. Ten przyznał, że parkomaty (których w Białymstoku jest multum) pobierają dane nielegalnie. Że jest to wbrew prawu do prywatności. I, że nie wolno w ten sposób śledzić ludzi. Czy bohater z Warszawy rzeczywiście parkował pod barem i czy skończyło się to rozwodem – nie wiadomo. Na cały kraj rozeszła się inna dobra nowina – jeśli kolejna instancja potwierdzi ten wyrok, nie będziemy musieli podawać swoich numerów przy płatności za parking. Wiadomo – jednym to bez różnicy, inni gotowi z radości ucałować Temidę w... cokolwiek. Fakty są takie: jeśli uda się dzięki temu uratować choć jedno małżeństwo, było warto.
Z drugiej strony:
Wielki szacunek i wieczna chwała temu, kto nigdy nie dostał mandatu za parkowanie. Białystok jest mistrzem w komplikowaniu możliwości postoju, zwłaszcza w centrum. Miejsc jest za mało, są za ciasne, nie zawsze oznakowane i brakuje ich tam, gdzie są potrzebne. Fakty są takie, że cały Rynek Kościuszki, Suraską, Liniarskiego, trzeba objechać ze trzy razy dookoła, żeby znaleźć miejscówkę. A jak już się jakimś cudem uda, zaczyna się szukanie parkomatu. Jeżeli więc ktoś już doczeka się tego cudu, z radością poda wszystkie informacje, choćby trzeba było i numer buta wstukać.
Kiedyś przynajmniej na Lipowej czy Sienkiewicza można było na trzy minuty wjechać między bloki. Teraz, choć w ciągu dnia pusto tam i luźno, mieszkańcy tak cenią swoją prywatność, że szlabany poustawiali. Gdzie ta słynna polska – podlaska – gościnność, ja się pytam? Naprawdę tak zawadza cudze auto przez minutę, godzinkę nawet? Przecież nikt nie parkuje tam w niecnych celach. Chyba że to jakiś cwaniak omijający obowiązek wpisywania numerów do parkomatu.
A tyle się miejsca marnuje przecież. Słynne już rondo na placu NZS – ileż to problemów by rozwiązało. Cały ten park wzdłuż Alei Piłsudskiego też można by w parking zamienić. Ostatecznie Krywlany... a nie, tam już zdaje się, powstaje nasza lokalna duma, tak wywalczona i wymarzona przez przeciętnego mieszkańca naszego miasta. Ciekawe swoją drogą, czy wokół tego biznesowego lotniska też zamontują parkomaty – żeby było wiadomo, któż to i kiedy zatrzymuje się właśnie tam. Oj, coś czuję, że wtedy dopiero zacznie się awantura...
24@bialystokonline.pl