Kraków montuje kolejne kamery monitoringu miejskiego. W Białymstoku kilkadziesiąt urządzeń śledzi nas każdego dnia. Kto ma dostęp do nagrań? Dlaczego nas obserwują? Jak mamy czuć się swobodnie, mając świadomość, że przez cały czas ktoś na nas patrzy – z drugiej strony obiektywu? Witajcie w świecie Wielkiego Brata. Białystok nie śpi – Białystok śledzi ludzi.
Poruszając się po centrum miasta, znajdujemy się w zasięgu kamer. Operator może w każdej chwili odtworzyć naszą trasę spaceru, jego czas, określić, z kim się spotykamy i w jakim jesteśmy humorze. Widzi, czy nie depczemy trawnika w parku Branickich i czy nie wyrzucimy papierka do fontanny na Rynku Kościuszki. Totalna inwigilacja.
Już na samą myśl, że jesteśmy w telewizji na żywo, wielu nie potrafi zachowywać się naturalnie. W końcu nie wiadomo, kto ogląda. Robi się jakoś nieswojo w tym oku Wielkiego Brata. Na co dzień o tym na szczęście nie pamiętamy, bo dopiero wtedy zrobiłby się w mieście chaos...
Z drugiej strony:
No najlepiej to się wszystkiego bać. Inni ludzie w mieście też nas czasem obserwują. Ci, co siedzą na ławce w parku, ci w kolejce za nami do kina, ci stojący obok nas na światłach. Czy to oznacza, że nagle popadniemy wszyscy w manię prześladowczą? Albo przestaniemy wychodzić z domu?
Zła wiadomość: to nic nie zmieni. Ponoć dobry haker potrafi nas podsłuchiwać za pomocą naszej własnej pralki (jeśli ma opcję podłączenia do wi-fi). Otwierając laptop, zgadzamy się na to, by obserwowano naszą historię w internecie i oferowano nam w oparciu o to konkretne reklamy. Całe szczęście, że monitoring miejski nie jest wykorzystywany do celów marketingowych (jeszcze).
Pozostaje tylko usiąść cichutko w zaciszu domowym i głęboko wbić się w kanapę z nosem w komórce. Chwila, chwila. Przecież przez komórkę też nas mogą obserwować! No to zostaje książka, która pozostaje chyba jedynym bezpiecznym urządzeniem na świecie – pod warunkiem, że nie jest to e-book, oczywiście...
24@bialystokonline.pl