Białostoczanie dzielą się na tych, którzy ubierają się w ciucholandach – oraz na tych, którzy się do tego nie przyznają. Galopująca kariera odzieży używanej przeżywa dziś kolejną już młodość, niosąc radość całym pokoleniom miłośników taniego ciucha. Skąd w narodzie taka inklinacja?
Jesteśmy biednym regionem, który słabo konstatuje politykę butików w naszych licznych galeriach handlowych. Wyciągnięta szczodrze ręka takiej sieciówki z wielkim napisem "SALE" i tak daleka jest przecież od doskonale znanej nam ceny za kilogram, jaką zaoferuje lumpex za rogiem. Pachnąca, wyprasowana nowa odzież oczywiście jest łakomym kąskiem, ale i tak pozostaje w sferze marzeń. Jak to jest, że zaoszczędzone parę groszy rekompensuje nam ten defekt?
Rynek second–handów, mimo iż w oczywisty sposób jest dla nas lepszym światem i ratuje niejedno gospodarstwo domowe, nadal owiany jest aurą konspiracji. Dwie sąsiadki, spotkawszy się przy tej samej garsonce, oczywiście udają, że się nie widzą. Jedna natychmiast schyla się, żeby coś podnieść, druga przypomina sobie, że zostawiła żelazko w piekarniku i wybiega natychmiast z lokalu. Bywa, że uśmiechną się do siebie ze wstydem i każda wraca do swojego koszyka.
Czujemy niezręczność, czujemy wstyd. No i po co?
Z drugiej strony:
Vlogerki i blogerki modowe znane są z częstych wizyt w szmatexach. Gwiazdy i celebryci, dostojnicy i lokalne VIPy – wszyscy oni czasem puszczają do siebie oko, mijając się przy wejściu do ciucholandowej przymierzalni. Tak, tak, wszyscy możni tego świata korzystają z tego przybytku nieziemskiej oszczędności. Nie dlatego, że taniej. Dlatego, że modnie.
W second–handzie kupisz koszulę czy bluzę, która jest w Białymstoku jedna, jedyna. Masz względną pewność, że jest to produkt oryginalny, unikalny, stylowy, nietuzinkowy, szykowny, a przy tym często doskonałej jakości i renomowanej marki. Fakt, że brak guzika czy naderwany kołnierz, jest w tym przypadku zupełnie bez znaczenia. Cena rekompensuje wszystko.
Na salonach to wizyta w sieciówce, oferującej milion takich samych sukienek, jest kompromitacją. Szafa zaopatrzona w lumpexie jest natomiast doskonale widziana jako przejaw gustu i szyku celebryty. Bogaci nie wstydzą się ubierać za pięć złotych. To my tracimy pewność siebie nakryci na mierzeniu używanego fatałaszka. A przecież to jest modne, fajne, intrygujące, no i opłacalne.
Więc? Do której grupy należysz? Ubierasz się w odzież używaną – czy się do tego nie przyznajesz?
24@bialystokonline.pl