Jeżeli pamiętasz zakupy w niedzielę, prawdopodobnie miałeś fantastyczne dzieciństwo – takie obrazki już niedługo zaczną pojawiać się w sieci. Już wkrótce minie rok, odkąd trzeba każdej soboty nerwowo zerkać w kalendarz w poszukiwaniu informacji, czy niedziela handlowa. I trzeba gromadzić zapasy pieczywa, ziemniaków i alkoholu na cały weekend. Człowiek do wszystkiego przywyknie – ale nie jest różowo.
Kto ani razu przez ten rok nie kupił masła na Orlenie czy tam majonezu w Żabce w niedzielę, niech pierwszy rzuci kamieniem. No nie da się przecież. Jak sobota to tylko do Lidla, do Lidla – a i tak w pełnym po brzegi wózku zabraknie jajek albo śmietany. No nie ma opcji. Czy ktoś tak nie miał?
Dyżurne osiedlowe sklepy przeżywają oblężenia w niedzielę – nie jest tak? Czy to nie znaczy, że jednak potrzebne są nam te otwarte markety i nie chodzi tu wyłącznie o spacery niedzielne po galeriach z ciuchami? No ale trzeba zaciskać zęby. Człowiek do wszystkiego przywyknie...
Z drugiej strony:
Pewnie, że godne to i sprawiedliwe, żeby mieć pod ręką market ze świeżą bułką w niedzielny poranek. Tak nas życie rozpieściło, że nie znamy innego świata. A okazuje się, że potrafimy się fantastycznie dostosować i wcale nie trzeba zmuszać rzeszy kasjerów i ekspedientów, żeby weekend poświęcali ukochanej pracy - zamiast rodzinie.
Wg badania Payback Opinion Poll, zaledwie 15 procent z nas deklaruje zakupy w niedzielę. Nowa rzeczywistość wcale nie taka trudna?
Są kraje wysoko rozwinięte, w których przed godziną dwunastą nie kupisz nawet piwa, nawet w dzień powszedni. Są państwa, w których ludzie cały weekend mają dla bliskich, a sklepy są szczelnie zamknięte – bez żadnych wyjątków. A my mamy świeże bułeczki na stacji benzynowej, pachnącej swojską kiełbasą i świeżymi owocami. Wcale nie jest tak źle, Polak potrafi. To jak, uwiera nas jeszcze ta niehandlowa niedziela?
24@bialystokonline.pl