Towarzystwo to kulturą i zachowaniem swoim odcinało się od ogólnego nastroju sali, przepełnionej wrzaskliwymi i niesfornymi słomianymi wdowcami. Nieodzowne rekwizyty restauracyjne fordanserki, gdy oceniły możliwości owych wytwornych panów, zaczęły wyrażać chęć rozchmurzenia miłych dziubdziusiów, a inaczej: przywalać się do frajerów. Gentelmeni byli niewzruszeni. Wreszcie jedna z dam, znająca swój fach na wylot, sprawnym oczkiem wybrała tego, który kobiecie nigdy nie odmawia, i miluśko omdlewająco szepnęła:
- Baronie, dla mnie jeden koniaczek z cytrynką.
- Kelner, proszę podać pani koniak z cytryną! - wydał dyspozycję elegancki pan.
Po chwili: - Baronie, jeszcze... jeden koniaczek...
I znów kelner przyniósł na tacy złocisty płyn w kieliszku. Po czwartym jednak kieliszku kelner, mistrz fatygi, przechodząc obok wytwornego fundatora, raczył zauważyć:
- Ale proszę pana, kto ją później do domu będzie odwozić?
- Nie martw się przyjacielu, to się zrobi.
Sprytne oszustwo
Gdy do damy kelner niósł szósty kieliszek, jeden z wytwornych panów rzekł:
- Coś mi się kolor tego koniaczku nie podoba. Ano zobaczymy... I fundator przysiadł się do damy:
- Pozwól piękna pani, że z twego pucharu wychylę choć jeden łyk na twoje zdrowie.
Wychylił i splunął z obrzydzeniem. - Granda, łobuzy!
Bo to była herbata. Tak nabijano w butelkę wytwornych panów w knajpach białostockich.
24@bialystokonline.pl