...którego zaczęła niemiłosiernie bić i rżnąć nożami. Zalany krwią młody chłopak runął nieprzytomny na chodnik, napastnicy zaś rozbiegli się w różne strony. -Policja! Policja! - zaczęli krzyczeć przechodnie świadkowie tej okropnej sceny. Cały Rynek Kościuszki zdawał się ryczeć, wołając policję. Ale dzielnej policji naszej nie było... była zajęta gdzieś w innym miejscu - pisali ironicznie białostoccy dziennikarze. Prawie pół godziny wołano i przyzywano krzykami stróżów bezpieczeństwa, lecz daremnie: stróżów tych ani na lekarstwo nawet nigdzie dookoła nie było... Wreszcie ktoś z obywateli domyślił się wezwać pogotowie ratunkowe. Przybyłe ok. pierwszej w nocy pogotowie zabrało wreszcie leżącego w kałuży własnej krwi na chodniku nieprzytomnego człowieka...
Z późniejszych zaznań ofiary okazało się, że mężczyzna nazywał się Kazimierzem Brańskim i był bezrobotnym zecerem. Po poczęstunku koleżeńskim, po którym wyszedł na ulicę, został na deser poczęstowany nożami w głowę. Dziennikarze przedwojenni z ironią zauważyli, że gdy Brańskiego zabrało pogotowie, na miejsce wypadku spokojnym i poważnym krokiem przyszło dwóch policjantów:
- Co to za harmider taki? Co za zbiegowisko? - pytali zdziwieni.
A gdy jeden z przechodniów świadek zajścia pozwolił sobie zauważyć, że stróże bezpieczeństwa przyszli za późno i że ich zwykle nie ma, gdy zachodzi potrzeba, sroga policja zareagowała:
- Chodź pan na komisariat!
24@bialystokonline.pl