Wraz z kończącymi się wakacjami kończy się też czas wyciszonej aktywności polityków. Mimo że kampania wyborcza trwa w najlepsze, to nie jest ona na razie zbyt inwazyjna. Partie przedstawiły swoich kandydatów, niektóre nawet nie wszystkich, przekazały też pierwsze założenia programowe, ale nie atakują nas jeszcze zewsząd ze swoimi pomysłami, hasłami i obietnicami. Jako że niedługo się to zmieni, postanowiliśmy porozmawiać z białostoczanami, czy cały ten szum kampanijny w ogóle ich interesuje, czy im przeszkadza. Czy wiedzą, na kogo będą głosować, a może w ogóle na wybory nie pójdą.
Od zniechęcenia do obowiązku
Wiadomo, że ile ludzi, tyle zdań i trzeba przyznać, że mieszkańcy Białegostoku mają naprawdę różnorodne podejście do spraw polityki, wyborów i całego tego zamieszania.
- To, co oni obiecują, to w ogóle mnie nie interesuje – mówi Krzysztof Barański, którego spotkaliśmy na spacerze w Parku Planty. - Może i część zrealizują, jak dojdą do władzy, ale większości pewnie nie. Najbardziej mnie denerwują, jak obklejają całe miasto plakatami – ani one ładne, ani oryginalne – dodaje i przyznaje, że na wybory nie pójdzie, bo nie ma na kogo głosować.
Takich głosów, jak ten pana Krzysztofa, jest sporo. Ludzie najwidoczniej czują przesyt, czemu się nie można dziwić, ponieważ jesienne wybory parlamentarne będą trzecimi w ciągu roku, po zeszłorocznych samorządowych i wiosennych europejskich.
- Rzeczywiście dużo ostatnio tego było, tylko twarze się zmieniały – zauważa pani Iwona. - W samorządowych głosowałam. Radni, prezydent to rzeczywiście nasi reprezentanci, ktoś, do kogo można realnie się zgłosić. Jak ktoś idzie do dużej polityki, to o swoim regionie przypomina sobie zazwyczaj przed kolejnymi wyborami. Z podlaskich posłów to bez wahania może wymienię z 4-5. Senatorów w ogóle nie kojarzę. Na wybory pójdę i zagłosuję, ale tylko dlatego, że startuje moja znajoma – przyznaje pani Iwona.
O dziwo młodsze pokolenie, które często jest postrzegane jako te, które się w sprawy kraju nie angażuje, deklaruje, że na wybory zamierza się udać.
- Mogę głosować od niedawna i to robię, bo uważam, że to mój obowiązek – twierdzi 19-letni Damian. - Czytam w internecie informacje, co, która partia chce zrobić i zdecyduję, która opcja najbardziej mi odpowiada – wyjaśnia, a gdy dopytujemy, na co najbardziej zwraca uwagę, odpowiada: - Interesują mnie sprawy rozwoju kraju, tak ogólnie. Chcę wiedzieć, czy będę miał tu przyszłość.
Jego koleżanka Wiktoria z kolei przy wyborze zamierza kierować się innymi kwestiami: - Ja chcę wiedzieć, czy rząd zrobi coś, żeby walczyć z niszczeniem planety. Jak się słucha tych wszystkich prognoz, że zaraz na Ziemi nie będzie się dało żyć, to sprawy ekologii naprawdę stają się ważne. Pieniądze mi się nie przydadzą, jak będzie koniec świata.
Nadal nie ufają
Jak widać, mimo maratonu wyborczego, który trwa już dobry rok, części ludzi w ogóle to nie przeszkadza i nadal się interesują polityką. Niektórzy z naszych rozmówców jednak podchodzą do sprawy na zasadzie: "I tak nic to nie zmieni" albo, co gorsza, idą głosować nie za, tylko przeciw jakiejś opcji, często wybierając "mniejsze zło". U wielu osób nadal pokutuje przekonanie, że cała polityka jest zepsuta, a jej przedstawiciele tak naprawdę chcą dorwać się do tzw. "koryta".
Warto się jednak zastanowić, dlaczego tak się dzieje. Czy ludzie przestali podchodzić do wyborów i polityków poważnie przez doświadczenia dawnych lat, czy obecni przedstawiciele sceny politycznej rzeczywiście ich nie przekonują?
mateusz.nowowiejski@bialystokonline.pl